Urodziłeś się na Uralu w Rosji. Przez lata reprezentowałeś swój macierzysty kraj jako zawodnik w chodzie sportowym, zostając najpierw Mistrzem Świata i Europy Juniorów, następnie w 1996 r. zdobywając srebrny medal na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie, a w 1998 r. mistrzostwo Europy oraz w 1999 r. mistrzostwo świata. Jest to imponujący dorobek. Skąd się wziąłeś u nas, w Niepołomicach?...
Do Polski przyjechałem po raz pierwszy w 1999 r. Wcześniej na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie w 1996 r. poznałem Roberta Korzeniowskiego. Imponował mi doświadczeniem i profesjonalizmem. Zawsze miał wszystko zaplanowane na rok z góry i z żelazną konsekwencją się tego trzymał. Zapytałem, czy nie moglibyśmy razem przygotowywać się do Mistrzostw Świata w 1999 r. Każdy z nas trenował wtedy według swoich planów, ale 3-4 razy w tygodniu wychodziliśmy na wspólne treningi, wzajemnie się motywując i wspierając. Wiele się w tym czasie nauczyłem od Roberta. Kiedy skończył karierę, poprosiłem go o pomoc w układaniu moich planów treningowych. W ten sposób współpracowaliśmy przez kolejne 4 lata - od 2004 do końca mojej kariery w 2008 r. Wtedy też bardzo często przyjeżdżałem na zgrupowania i zawody do Polski. Kiedy w 2004 r. przyjechałem, żeby ustalić z Robertem szczegóły współpracy, zatrzymałem się w akademiku na AWF-e, gdzie spotkałem swoją przyszłą żonę, która mieszkała na tym samym piętrze. Gosia pochodzi z Krakowa, a dokładnie z Przylasku Rusieckiego, niedaleko Niepołomic, gdzie obecnie mieszkamy. Mamy dwójkę dzieci: 2-letniego Michała i 5-letniego Mikołaja.
Trenowaliście wspólnie z Robertem Korzeniowskim, ale czy także konkurowaliście o zwycięstwo na zawodach?
Bardzo często! W Atlancie, kiedy ja zostałem wicemistrzem na 20 km, Robert uplasował się w pierwszej ósemce. Z kolei na olimpiadzie w Sydney, gdzie on został złotym medalistą, ja akurat miałem kontuzję, więc nie mogłem rywalizować z nim na 100 %. Jednakże rzadko ścigaliśmy się na oficjalnych dużych imprezach, ponieważ Robert specjalizował się w chodzie na 50 km, a ja chodziłem 20-stki. Spotykaliśmy się za to na zawodach komercyjnych na 5 lub 10 km, na których ja zazwyczaj wygrywałem, bo byłem odrobinę szybszy od Roberta na krótszych dystansach. Do startu na dystansie 50 km nie doszło w mojej karierze, ale na pewno ciężko byłoby mi wygrać z Robertem.
Byłeś dość niepokornym zawodnikiem: trenowałeś indywidualnie, a nie z kadrą rosyjską, na zawody jeździłeś z własnym kucharzem. Skąd to wynikało?
Jakoś zawsze szedłem własną drogą. Szukałem swoich silnych stron, które starałem się rozwijać. Oczywiście na mojej drodze spotykałem dużo osób, które w jakiś sposób kierowały moim życiem czy treningiem, nauczycieli, którzy mnie fascynowali i inspirowali. Pojawiali się w moim życiu w odpowiednim momencie, a ja korzystałem z ich nauki. Jednym z takich nauczycieli był Robert, który później został moim najbliższym przyjacielem i jest nim do tej pory.
Szkoliłeś w latach 2009-2013 polską kadrę chodziarzy, byłeś również trenerem-asystentem polskiego maratończyka Henryka Szosta. Czy również jako trener osiągałeś sukcesy?
Do tej pory uczę się jak to jest być trenerem, bo 4-5 lat trenowania to wcale nie tak dużo, ale faktycznie sukcesy z kadrą chodziarzy miałem. Grzegorz Sudoł, zawodnik w chodzie na 50 km, był drugi na Mistrzostwach Europy w Barcelonie w 2010 r., wcześniej czwarty w Berlinie w 2009 r. W tym roku zajął 6. miejsce na Mistrzostwach Świata w Moskwie. Za medal Sudoła zostałem odznaczony przez Prezydenta Komorowskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi. Spore sukcesy odnosił też Jakub Jelonek. To była bardzo satysfakcjonująca praca, jednak gdy skończył mi się kontrakt na wiosnę tego roku, nie chciałem podpisywać nowego, bo wyjazdy na obozy treningowe stały się dla mnie zbyt uciążliwe. Ciężko było mi rozstawać się z rodziną. Synowie rośli, a ja rzadko ich w tym czasie widywałem.
A z Henrykiem Szostem wyszło tak, że jego trener, Leonid Szwecow, jeden z czołowych maratończyków w Rosji i też mój bardzo dobry znajomy, poprosił mnie o pomoc w realizacji planów treningowych, bo ze względu na inne zobowiązania nie mógł jeździć z Henrykiem na obozy. Plany więc ustalał trener, a ja jedynie dbałem o ich realizację. Wyglądało to mniej więcej tak, że wychodziłem z Szostem na niemal wszystkie treningi, podawałem picie, zasłaniałem od wiatru, pilnowałem tempa. Jeździłem obok niego na rowerze, a biegałem z nim jedynie na treningach popołudniowych, które dla Szosta były zaledwie „roztruchtaniem”, a dla mnie odbywały się na maksymalnym tempie, czyli ok. 4 min / km. Po treningu wysyłałem komentarze informujące o tym, jak Henryk się czuje i jak sobie radzi, by trener mógł ewentualnie korygować plany. Było to bardzo wygodne, bo Henryk ze mną dogadywał się po polsku, a ja wysyłałem e-maile po rosyjsku. Ciekawe podczas tej pracy było dla mnie porównanie przygotowania maratończyków i chodziarzy, dzięki czemu przekonałem się, że nie ma w tym aż tak dużej różnicy, a nawet trening maratoński jest bardziej przewidywalny.
Od jakiegoś czasu trenujesz w Niepołomicach biegaczy-amatorów. Czym różni się takie przygotowanie od profesjonalnego zawodniczego treningu?
Na pewno różnica wynika z podejścia amatorów i profesjonalistów do tego, co robią, bo dla profesjonalistów jest to sposób na życie i ciężka praca, a dla amatorów ich pasja. Nie zawsze profesjonalny sport jest zdrowy, a amatorzy biegają właśnie dla zdrowia, nie oczekując zwycięstwa, a jedynie poprawienia czasu czy ilości kilometrów. Lubię patrzeć, jak osoby, które trenuję, okrywają dla siebie pewne aspekty, o których wcześniej nie mieli pojęcia. Jako trener muszę szczególnie zwracać uwagę na to, żeby nie zanikła w nich chęć do treningów. Przede wszystkim kieruję się ich samopoczuciem, a nie z góry wyznaczonym celem. Wydaje mi się, że dość istotne jest, żeby nie załamywać się, jeśli jakiś start nie wyszedł, bo zawsze można zrobić krok do tyłu i zacząć trening od tego momentu, mając świadomość, że dotychczasowa praca nie jest stratą czasu. Obecnie w Polsce organizuje się mnóstwo różnorodnych zawodów biegowych, więc można wybrać dla siebie takie, które nam najbardziej odpowiadają i ponownie wystartować np. na takim samym dystansie.
A w jakimś czasie jesteś w stanie przygotować osobę, która nigdy wcześniej nie biegała do wymarzonego dla wielu biegaczy dystansu maratońskiego?
Przygotowanie do maratonu możliwe jest w czasie od pół roku do roku. Na pewno nie jest to łatwa praca, potrzebna jest regularność treningów i spore samozaparcie, ale można zacząć od zupełnego początku, robiąc marszobiegi według systemu „minuta biegu, cztery minuty marszu”. Po 2-3 miesiącach takie osoby są w stanie już w sposób ciągły przebiec pół godziny i tak w kolejnych etapach dojść do maratonu. Najważniejsze jest dobranie tempa do możliwości biegacza, następnie układa się trening, który nie może być monotonny: muszą w nim występować akcenty siły biegowej czy ćwiczenie szybkości. Mając takie podstawy, można zwiększać ilość kilometrów i prędkość. Bieganie z dobrze ułożonym planem, który gładko się realizuje, wciąga i uzależnia, a przede wszystkim przynosi efekty zdrowotne i wydolnościowe.
Czy obecnie startujesz jeszcze w jakiś zawodach?
Od czterech lat nie startuję już jako profesjonalista w zawodach. Natomiast zdecydowałem się pobiec w ostatnim biegu w Pogonii za Żubrem w Niepołomicach. Szczerze powiedziawszy mało mam doświadczenia w tego typu imprezach, ale bardzo spodobał mi się pomysł zorganizowania biegu w puszczy, bo jest to ciekawy teren do biegania. Chciałem też wesprzeć osoby z Niepołomic, dla których był to pierwszy start od czasu, jak zacząłem im układać plany treningowe. Zająłem 16. miejsce. Nie biegłem na maksymalnym poziomie swoich możliwości, bo po skończeniu kariery, nie mam już ochoty rywalizować, wolę biegać dla zdrowia i przyjemności oraz zwyczajnie, by utrzymywać formę. No i może też, żeby poczuć, że mam jeszcze na to siły :)
Coraz bardziej podoba mi się też dogtrekking, który mocno się w Polsce rozwija. Organizowane są bardzo fajne imprezy, podczas których chodzi się z psem i szuka punktów zaznaczonych na mapie. Wielu ludzi ma psy, które często są otyłe, podobnie jak ich właściciele, a takie zawody mogłyby być dla nich impulsem, by zacząć się ruszać. Zachęcam do tego, by zdecydować się wyjść z domu, a spacer w pobliskiej puszczy, czy - dla bardziej zdeterminowanych - bieganie może być najprostszym sposobem na zyskanie lepszego samopoczucia i ogromnej satysfakcji, gdy widzi się swoje postępy.
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Ilya Markov, specjalizujący się w swojej karierze w chodzie sportowym na 20 km, trenuje obecnie biegaczy-amatorów z Niepołomic i okolicy. Współpracuje z MKS Spartakus, prowadząc otwarte weekendowe treningi w puszczy. Osoby zainteresowane treningami indywidualnymi lub w grupach na różnych poziomach zaawansowania mogą się kontaktować się telefonicznie: 691 694 706 lub e-mailowo: ilmarkov@interia.pl